Trzy miasta, trzy zupełnie różne przeżycia. Mumbaj jawi nam się jako bardzo zachodnie miasto, Palitana jako ośrodek duchowy, a Ahmedabad jako… siedlisko karaluchów. Każde z miast warte zobaczenia, w każdym też poznaliśmy ciekawe osoby. Pomogły nam one rozjaśnić niektóre z niezrozumiałych dla nas fenomenów hinduskiej kultury, na które napotykaliśmy się na każdym rogu.
Zwyczaje i przesądy
Nasi gospodarze w Mumbaju byli zdecydowanie
niereprezentatywni dla indyjskiej populacji. Przekonania o tym nabraliśmy być
może dlatego, że Shuba jest krytyczką bollywoodzkich produkcji, scenopisarką
oraz redaktorką w gazecie. Może też dlatego, że mieli dwuosobową pomoc domową,
a może z powodu niezłego auta. Przedstawiali więc nam swój kraj oraz jego
problemy okiem reprezentanta klasy wyższej. Stąd też usłyszeliśmy o śmierci systemu
kastowego, optymalizacji podatkowej. Szybko wyszła jednak nieznajomość realiów życia
zwykłych ludzi - na przykład wtedy, gdy ze zdziwieniem odkryli, że bilety
pociągowe w niższych klasach są subsydiowane przez państwo. Widać nigdy takim pociągiem nie jechali – ta
informacja zawarta jest bowiem na każdym bilecie. Mimo tego wszystkiego Shuba
żywo przestrzegała wierzeń i tradycji, o których nam opowiedziała.
|
Oprócz tego miała najmniej posłusznego psa świata! Wszędzie sikał, skakał, zjadał ze stołu, ale i tak zaprzyjaźnił się z Olą!
|
Na każdym kroku mieście widać było
budki z rożnej maści wróżbitami. Shuba proponowała nam wizytę u astrologia na
wróżenie z ręki, reklamując to jako naukę. Przystaliśmy na to ochoczo, lecz
niestety koniec końców nie udało się nam tam dotrzeć. Jeżeli zaś chodzi o inne zwyczaje z gatunku
„magicznych”, to koniecznym jest zabranie nowo narodzonego dziecka do
astrologia, który stworzy horoskop na całe życie. Te przepowiednie będą nie
tylko istotne jako wskazówki użyteczne w codziennym życiu, ale będą również
kluczowe przy wyborze małżonka – rodzice szukając partnera dla swojego dziecka,
po odfiltrowaniu osób z innych kast oraz religii i wyborze odpowiedniej partii,
będą porównywać horoskopy. Jeżeli te się zazębiają, to ślub dostaje zielone
światło.
A jak wygląda taki ślub w
Indiach? Wybór partnera to dopiero początek! Następnie długie przygotowania i cała
seria wielkich imprez. To nie to co u nas! Nawet nasze wielkie góralskie wesela
wydają się przy hinduskich małą prywatką. Tysiąc gości to minimum i to, że
wesele musi być wielkie, jest stałe dla całych Indii. Reszta zwyczajów w dużej
mierze zależy od regionu. W Kalkucie, z której pochodzi mąż Shuby i gdzie brała
ślub, cały proces składał się z trzech imprez: zapoznawczej imprezy zaręczynowej,
wspólnego malowania dłoni henną (tylko dla kobiet) oraz ceremonii zaślubin. Dwie pierwsze były w kameralnym
gronie 300 osób, ostatnia około 1000.
Z naszych późniejszych rozmów z
innymi wynikało, że aranżowane małżeństwa są popularne i wszyscy je chwalą.
Założenie jest takie, iż rodzice chcą jak najlepiej dla dziecka, więc wybierają
jak najlepszą partię. Mają także więcej doświadczenia życiowego i mądrości,
więc ich wybór jest pewniejszy. A jak się nie zgraja? Nie ma takiej opcji - nie
ma takiego konfliktu, którego nie da się rozwiązać rozmową i dobrą wolą.
Podejście do małżeństwa jest tu więc zupełnie inne, zachęcające do stałej pracy
nad związkiem. W naszej romantycznej kulturze często dominuje przekonanie, że
miłość wystarczy i w zasadzie nic więcej nie trzeba robić. Do tego ciekawym jest, ze względu na to, że państwo młodzi znają się bardzo mało lub wcale, po ślubie mają ekscytujący czas pełen
randkowania, poznawania się i zupełnie nowych przeżyć, podczas gdy w Polsce w
przypadku większości par nic się nie zmienia. Zauważcie też jaka to oszczędność
czasu w młodości, który, jak mówią, mogą poświęcić na rozwój kariery!
|
Pan zachwycony swoją aranżowaną żoną |
Ślady kolonializmu
Poza możliwością rozmowy z
lokalnymi mieszkańcami, Mumbaj podobał nam się architektonicznie. Pełno w nim
było przepięknych kolonialnych budynków. Stojąc pod bramą Indii, łukiem
triumfalnym zbudowanym na cześć wizyty króla i królowej Wielkiej Brytanii w tym
mieście, pod którym niewiele ponad sto
lat później ostatnie Brytyjskie wojska opuszczały Indie, bardzo nas zaciekawiło
jakie podejście do okresu kolonizacji mają Indusi [1]. My uważamy, że okres ten
spowodował ogromne zacofanie (spadek z 25% PKB światowego do 5%)
[2] i
niewolniczy wyzysk lokalnej ludności przez długie lata. To, co otrzymali w
zamian to zjednoczenie kraju i infrastruktura, przede wszystkim kolejowa. Krzyś
ma zdanie (jak zwykle radykalne), że Wielka Brytania to kraj, który wyrządził najwięcej
złego w historii świata, a przynajmniej jest w czołówce, a Brytyjczycy umywają
od tego ręce i jeżeli nawet to sobie uświadamiają, to zachowują się jak w tym
memie [3]. Shuba nie chciała zająć jednoznacznego stanowiska. Po jej wypowiedziach
widać było, że to trudna sprawa. Z jednej strony Brytyjczycy grabili kraj, z
drugiej w wyniku ich działań kraj się zjednoczył, wprowadzili kolej, a język angielski
stał się powszechny (obecnie 13% hindusów się nim posługuje).
|
Gate of India |
|
Gdy chcieliśmy zrobić sobie selfie, zaraz uruchomiło to lawinę i kolejne 20 minut poświęciliśmy na pozowanie do zdjęć |
|
Legenda głosi, że gdy Tata (twórca Tata Company) nie został wpuszczony do hotelu, który zarezerwowany był jedynie dla białych, tak się zdenerwował, iż postanowił wybudować najpiękniejszy hotel pod całą Koroną Brytyjską. Tak powstał Taj Mahal Palace, czyli ten pięciogwiazdkowy hotel. |
|
Całe Indie obleczone są w motywujące i moralizujące napisy. Ciekawe czy ten sposób walki ze złymi nawykami będzie skuteczny? |
|
Safety first - rusztowanie z bambusa |
|
Może nie wygląda, ale to najlepsze ciasto, jakie Ola jadła w życiu |
|
Nasi gospodarze zabrali nas również do ekskluzywnej restauracji, w której podawane było tradycyjne thali, czyli ryż lub roti z wieloma różnorodnymi dodatkami. Niestety w Oli porcji "zapodział" się karaluch... w drogiej i wykwintnej restauracji. |
Oprócz pięknych budynków w Mumbaju,
wszędzie na niebie latały wielkie kanie! Stadnie! Szczególnie dużo było
ich na Elefancie, czyli wyspie oddalonej o godzinę rejsu od Mumbaju, na której
znajdują się wykute w skale świątynie z VIII-IX wieku. Wrażenie w nich robił
ich rozmach - kiedy w Polsce... Hmm, szukaliśmy w głowach jakiegokolwiek
budynku w Polsce z tego okresu do porównania, ale nic nie znaleźliśmy. Niemniej
jednak, nie tylko rozmiar grot, ich dokładności i gładkość ścian były godne
podziwu. Znajdowały się tu także wielkie rzeźby, których nie powstydziłby się
Michał Anioł! A i tak na Oli największe wrażenie zrobiły małe pieski swobodnie
chodzące po zabytku.
|
Kanie, wszędzie w Mumbaju latają kanie! |
|
Małe pieski - to, co Ola lubi najbardziej |
Najpiękniejsze budynki sakralne jakie widzieliśmy
Podczas gdy Mumbaj okazał się być nowoczesną, dynamicznie rozwijającą się metropolią, bliskie mu okolice są rolniczymi regionami o niskim poziomie rozwoju i małej liczbie turystów, zwłaszcza zachodnich. Podczas zwiedzania kilku wybranych miejsc w Gujarati nie widzieliśmy ani jednego zachodniego turysty, dlatego też byliśmy ogromną atrakcją i zagadką dla Hindusów. Wielokrotnie dziwiono się, że nie mówimy w Hindi, bo przecież – to międzynarodowy język (tu warto nadmienić, że jedynie 54% hindusów się nim posługuje). Ze względu na ogromną liczbę języków w Indiach, nie rozumiano też, że w Polsce mamy jeden język, którego używają wszyscy.
Każdego dnia byliśmy zaskakiwani
coraz bardziej. Zaczęło się od robienia zdjęć z nami. Czasami pytano nas o
zgodę, jednak często zdarzało się, że ktoś zrobił sobie selfie przyczajony obok
nas, a czasem nawet bezceremonialnie podchodził i od razu robił sobie zdjęcie.
Byli też tacy, którzy stawali 1,5 metra przed nami, żeby natrętnie obserwować,
co robimy i przez długie minuty patrzyli, jak siedzimy, na przykład czekając na
pociąg. Czasem tworzyły się wielkie, nawet 30 osobowe grupy takich
obserwatorów!
Raz jedna pani z takiego zbiegowiska była oburzona, że Ola
odłożyła telefon na bok, gdy ona przypatrywała się jak ta przegląda na komórce
Facebooka. Czasem zdjęcia z Hindusami trwały nawet do kilkunastu minut,
szczególnie kiedy podchodziła męska grupa i każdy musiał mieć osobne zdjęcie z
naszą dwójką i osobne zdjęcie z samą Olą, każde w paru ujęciach i w różnych
konfiguracjach. Dzięki takiemu zainteresowaniu czuliśmy się jak prawdziwe
gwiazdy,
jednak w wielu przypadkach było
to mocno męczące i frustrujące.
|
To spotkanie akurat było przyjemne, ale zdecydowanie czuliśmy się jak gwiazdy. O tym jeszcze przeczytacie. |
Palitana to mała wioska w północno-zachodniej
części Indii, która słynie z kompleksu świątyń dżainizmu. Dowiedzieliśmy się o
niej przez przypadek, przeglądając Instagram. Coś podpowiadało nam, że warto
tam pojechać. Gdy tylko opuściliśmy nasz autobus, jak zwykle zostaliśmy
otoczeni przez przekrzykujących się kierowców rikszy, z którego ostatecznie
któregoś wybraliśmy. Wskazaliśmy mu na mapie miejsce, do którego chcieliśmy
dojechać oraz nazwę świątyni, jednak poinformował nas, że wejście do kompleksu
nie znajduje się w miejscu, które wskazaliśmy (3 kilometry od dworca), tylko po
drugiej stronie góry (kilkanaście kilometrów od dworca). Ufając wieloletniej
praktyce kierowcy tuk tuka, zgodziliśmy się pojechać na wskazane przez niego
miejsce, wierząc, że wie co robi. W połowie drogi kierowca spytał nas czy jedzie
w dobrym kierunku i wtedy już wiedzieliśmy, że popełniliśmy błąd. Po małych
perypetiach dowiózł nas do podnóży góry, na której znajdowały się świątynie i
poprosił o dwukrotność ustalonej przez nas pierwotnie ceny, kłamiąc prosto w
twarz, że przecież tak się umawialiśmy. Do tego zaraz przybiegł kolejny hindus
ze sklepu obok, stając po stronie kierowcy tuk tuka i mocno angażując się w
dyskusję. Zrezygnowani zgodziliśmy się i z myślą, że daliśmy się podwójnie
oszukać, zaczęliśmy zmierzać w kierunku szczytu. Gdy doszliśmy do głównej
trasy, ujrzeliśmy schody, a właściwie tysiące schodów prowadzących ciągle w
górę i już wiedzieliśmy, że nie będzie to krótki i miły spacer. Dwu kilometrowa
trasa w słońcu po stromych schodach nie była niczym przyjemnym, dlatego byliśmy
bardzo szczęśliwi, gdy w końcu dotarliśmy na szczyt. Jak się spodziewaliśmy,
weszliśmy do całego kompleksu świątyń od mniej popularnej strony, którą
praktycznie nikt nie chodzi.
|
Tysiące stopni w czterdziestostopniowym upale, bez grama cienia. |
Na kompleks świątynny w Palitanie
składa się kilkanaście głównych świątyń, otoczonych wieloma mniejszymi. Weszliśmy
od razu do jednego z kompleksów znajdujących się tuż przy niepopularnej części,
a naszym oczom ukazały się setki piaskowo-białych kopuł ozdobionych rzeźbami
słoni, bogów, wojowników, małp. Mnogość doznań wizualnych było oszałamiająca, a
wszystko to potęgowała głucha cisza, czasami tylko przerywana cichym śpiewem
zielonych papug zamieszkujących świątynie. Obfotografowaliśmy wszystko co się
dało i ruszyliśmy do kolejnego, najbardziej turystycznego kompleksu, gdzie
więcej niż świątyń było zakazów fotografowania… Okazało się, że wszelkie
informacje o nakazach i zakazach oraz kasa biletowa znajdowały się przy
głównym, turystycznym wejściu do świątyń, więc nie byliśmy w stanie ich
zobaczyć.
|
Spójrzcie na tę dokładność! |
|
A rzeźb są tysiące, jak nie miliony. |
|
Świątynie udekorowane są od ziemi do dachu. |
|
Na domiar tego, na wzgórzu świątyń była niezliczona ilość. |
Kompleks świątyń w Palitanie
zrobił na nas ogromne wrażenie i były to jedne z najpiękniejszych budowli
sakralnych, jakie widzieliśmy w życiu. Jako drogę powrotną obraliśmy
turystyczną, główną trasę, również składającą się jedynie ze schodów, dłuższą,
jednak znacznie łagodniejszą. Była to czterokilometrowa droga po schodach w dół.
Przy ostatnich stopniach nasze nogi dosłownie się trzęsły. Szczęśliwi, że to
już koniec, wskoczyliśmy do tuk tuka, który odwiózł nas na dworzec. Jak to często
bywa w Indiach i jest dla nas mocno niezrozumiałe – kierowca nie miał wydać
reszty z banknotu o równowartości 10 zł. Wiedzieliśmy, że problemy są z
wydawaniem reszty z banknotu 500 rupii (~25 zł), dlatego zawsze staraliśmy się
je opchnąć w pierwszej kolejności i posługiwać się pieniędzmi o niższym
nominale. Ze względu na problemy z resztą, każda wypłata z bankomatu powodowała
problem logistyczny, bo maszyny te wydają najczęściej pieniądze w nominale 2000
rupii (~100 zł). Zaskoczyło nas jeszcze to, że kierowca kazał nam rozwiązać
problem, zamiast samemu próbować rozmienić gotówkę w pobliskich sklepach – ot,
taki przykład hinduskiej obsługi klienta. Ostatecznie poradziliśmy sobie z tym
zadaniem, jednak całość zwiedzania, spacerów i użerania się z taksówkarzami
zajęła nam sporo czasu. W popłochu wpadliśmy do informacji dla pasażerów na
dworcu autobusowym, żeby dowiedzieć się, kiedy mamy kolejny autobus do Bhavnagar,
z którego zrobiliśmy bazę wypadową. Kierowca wskazał nam autobus, który właśnie
odjeżdżał z peronu z kilkoma małpami na dachu i zakrzyknął przez mikrofon, żeby
zatrzymać pojazd i nie pozwolić mu odjechać bez europejskich pasażerów. Po
kilku nieusłyszanych komunikatach autobus nareszcie się zatrzymał, a gdy do
niego wbiegliśmy i kupiliśmy bilet, pani bileterka oznajmiła: „One selfie for
me!”.
Czy zawsze opłaca się wybierać najtańszy hotel?
Ahmedabad jest jednym z
największych miast w Indiach, poza kilkoma ładnymi świątyniami oferuje niewiele
atrakcji turystycznych, jednak jest miejscem przesiadkowym w drodze między
Mumbajem a Jaipurem. Ze względu na to, że wybieramy zazwyczaj noclegi z
najniższej półki cenowej, hotel, w którym się zatrzymaliśmy, sąsiadował ze
slumsami. W całych Indiach widzieliśmy mnóstwo ludzi żyjących na ulicach, co
wynika z ogromnej biedy, rozwarstwienia społecznego, systemu kastowego oraz ogólnie
ogromnej liczby ludzi w kraju. Najubożsi śpią na chodnikach, często nie
posiadając nic oprócz koca. Standardowym widokiem są tutaj dzieci biegające na
boso po ulicy, z rozczochranymi, brudnymi i poklejonymi niczym dredy włosami, w
czarnych od brudu, podartych ubraniach, żebrzące i szarpiące nas, gdy przechodzimy
ulicami. Jest to niesamowicie trudne i frustrujące doświadczenie. W Polsce przyjęte
jest nie dawać pieniędzy na ulicy, ponieważ powoduje to cementowanie takiego
stanu rzeczy, a potrzebujący mają dostarczoną pomoc instytucjonalną (a
przynajmniej takie jest założenie). Tu jednak pomocy takowej nie ma, a z powodu
kastowości oraz niepełnosprawności często jest to dla nich jedyna szansa. Mimo
to wielokrotnie widzieliśmy dających pieniądze na ulicy, jednak gdy tylko dało
się jakąś kwotę, choćby symboliczną, natychmiast pojawiał się atakujący rój
innych osób, który zwietrzył łatwą zdobycz.
Starając się zgłębić temat, dowiadywaliśmy
się, że choć oficjalnie system kastowy nie istnieje i rząd stara się znieść
nierówności, de facto jest on nadal bardzo żywy. Osoby urodzone w kaście
niedotykalnych, czyli tej najniższej, dla której zarezerwowane są prace
„brudne” (dotykanie zmarłych, sprzątanie itd.) nie mogą się z niej wydostać, a
co więcej - nie są w stanie poprawić losu swoim potomkom, ze względu na to, że
mogą zostać zatrudnieni tylko w bardzo nisko płatnych zawodach, jeżeli w ogóle uda im
się znaleźć pracę. Na domiar złego są dyskryminowane
i często nie przestrzegane są ich prawa. Biorąc to wszystko pod uwagę, dużo
trudniej było nam nie pomagać, choćby symbolicznie. Widzieliśmy równocześnie niestety,
że niektórzy chcą na tym zarobić pieniądze, organizując wycieczki „po
największej dzielnicy biedy na świecie”.
Nasz hotel okazał się być tak
tani nie tylko ze względu na swoją lokalizację, standard wielkości lub
umeblowania pokoju, ale także na zapewnienie atrakcji takich jak inwazja
karaluchów o zachodzie słońca. Nie byłoby to dla nas jakimś nowym doświadczeniem,
bo często widywaliśmy już je (wraz ze szczurami) w restauracjach, dworcach i na
ulicach, jednak tym razem były ich dziesiątki. Wychodziły ze szpar między
podłogą a ścianą, spod łóżka i szafek. Najgorsze było to, że chodziły nawet po
ścianach! Dodatkowo o północy usłyszeliśmy głośną muzykę – wydawało się, że
ktoś zrobił grubą imprezę w pokoju obok. Ostatecznie okazało się, że był to
hinduski ślub. Ze względu na silną wiarę w astrologię hinduska para otrzymuje
od wróżbity dokładną godzinę zaślubin – może być to nawet środek nocy! Tak też
było w tym przypadku. A że świętowanie zaślubin w Indiach jest huczne i długie,
to po pannę młodą wyrusza parada gości rozpoczynających wesele już na ulicy. Możecie
sobie wyobrazić ile czasu z tej nocy udało się nam przespać.
|
Mały karaluszek nad lampką nocną |
|
Najbezpieczniejsze danie na problemy gastryczne. Dziwnym trafem u Oli zaczęły się w Ahmedbadzie. Zwrócicie również uwagę, że w Indiach można zamówić ryż w maku! |
[1] Shuba bardzo
zwracała nam uwagę, że słowo Hindus ogranicza się do jedynie wierzących w
hinduizm, podczas gdy Indus, oznacza wszelkich mieszkańców Indii. Ma to
szczególne znaczenie, gdy rządzi partia, która jest silnie nacjonalistyczna i
dyskryminująca obywateli o innych wyznaniach
[2]
https://en.wikipedia.org/wiki/Economy_of_India_under_the_British_Raj
[3]
https://9gag.com/gag/a2Z8wvZ
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz