sobota, 13 kwietnia 2019

Indie: Udaipur i Animal Aid Unlimited, czyli o pomaganiu w podróży

W Indiach jest pewne magiczne miejsce, które zachwyciło nas najbardziej z całego kraju. Nie jest to promowane na Instagramie Różowe Miasto Jaipur, okupione krwią niewolników Taj Mahal czy chaotyczne Varanasi. To miejsce jest przeciwieństwem reszty kraju. 
Ze względu na duże obłożenie indyjskich pociągów byliśmy zmuszeni do spróbowania nowego środka transportu, który dotychczas znaliśmy tylko z internetowych legend - nocnego sypialnego autobusu. Miało być w nich brudno, miała lecieć głośna hinduska muzyka, a wyboje ulic miały dostarczyć wyjątkowo nieprzyjemnych wrażeń, dodatkowo – Ola od tygodnia cierpiała na szczególnie paskudne zatrucie pokarmowe, więc brak łazienki w pobliżu mógł mocno skomplikować podróż. Okazało się jednak, że mamy podwójną dość przestronną koję oddzielającą nas od reszty autobusu zasłonką i drzwiami. Mogliśmy się wygodnie położyć i pójść spać. Oczywiście spytacie, co z wybojami. Ano były, drogi zdecydowanie nie są tu utrzymane w norweskim standardzie, a tragicznie wykonane spowalniacze (nawet na autostradzie) powodowały, że parę razy obudziliśmy się lewitując. Całość jazdy autobusem oceniamy jednak pozytywnie. To jedna z nauk z podróży – oczekiwać jak najmniej, by ewentualnie zostać pozytywne zaskoczonym.
Krzysiek ogląda piękny krajobraz miejskich Indii nocą
Jedynym minusem nocnego autobusu, dość nieoczekiwanym, szczególnie w kraju, w którym wszystko się spóźnia, był zbyt wczesny przyjazd na miejsce – planowo mieliśmy dojechać o 5:30, a byliśmy już chwilę po 4:00. Ola nieoczekiwanie zerwała się na równe nogi, kiedy usłyszała okrzyki kierowcy nawołującego nazwę naszego przystanku. Nie bardzo wiedzieliśmy, gdzie jesteśmy, ale Ola dla pewności sprawdziła GPS’a. Wybiegliśmy zbierając rzeczy jak leci, w piżamie, nie pakując śpiworów i innych rzeczy. Nie był to ostatni przystanek tego autobusu i lada chwila pojechalibyśmy  nie wiadomo gdzie. Nie chcąc przyjeżdżać do hostelu w środku nocy, postanowiliśmy przeczekać przynajmniej dwie godziny w wyjątkowo czystym jak na hinduskie standardy parku. Nasze pierwsze wrażenie dość szybko i brutalnie zostało zrewidowane przez dobierającego się do naszych plecaków szczura i wypróżniającego się  na środku parku hindusa (mimo znajdującej się 10 metrów dalej ubikacji).
Krzysiek jeszcze nie wie, że będzie się ciągle budził z powodu wertepów

Korytarz autobusu wygląda jak hotel kapsułowy

Gdy w końcu dotarliśmy do centrum Udaipuru, zobaczyliśmy pierwsze miasto na naszej trasie w Indiach, które wydawało się być znośne. Uroku z pewnością dodawało mu funkcjonowanie w okolicy lecznicy i sanktuarium dla zwierząt – Animal Aid Unlimited, które było jedynym celem naszej wizyty w tym mieście. Po dwóch tygodniach w Indiach Udaipur był też pierwszym miastem, gdzie widok białego człowieka był normą, nie ewenementem.
Krzyś nie byłby sobą, gdyby nie chciał odwiedzić najważniejszych zabytków. W tym przypadku była to świątynia (jakże by inaczej) hinduska





No time to explain, get in the tuk-tuk!
Samo miasto oczarowało nas swoją uroczą zabudową - było zlokalizowane nad rzeką i jeziorem, na którym znajdowały się małe wyspy z pięknymi budynkami. Centrum składało się z wąskich, gwarnych uliczek pełnych kolorowych wyrobów rzemieślniczych i różnorakich malunków na ścianach. Nadrzeczny bulwar, piesze mosty i hostele z tarasami na dachach z widokiem na miasto sprawiły, że pobyt był bardzo przyjemny.



















Animal Aid Unlimited 

Byliście kiedyś w schronisku dla zwierząt? W momencie, kiedy wchodzi się na jego teren, setki psów za kratami zaczynają szczekać i wyć, bo coś się dzieje. Bezsilność i niemożność pomocy sprawiają, że jest to przejmujące i smutne doświadczenie, nawet dla osób, które nie są wielkimi miłośnikami zwierząt. Wyobraźcie sobie dokładnie taką samą sytuację, z taką różnicą, że psy, które widzicie za kratami, czołgają się na dwóch przednich łapach, bo tylne straciły w wypadku, nie mają sierści z powodu chorób skórnych albo z innego powodu mają pozawijane w bandaże głowy, łapy i brzuchy.








Tak zapamiętam pierwsze chwile w Animal Aid Unlimited. Kolejne godziny wcale nie były lepsze – zostaliśmy oprowadzeni po całym obiekcie przez koordynatora wolontariuszy, który oprócz pokazywania nam różnych ciężkich przypadków, opowiadał także o historiach niektórych zwierząt oraz o traktowaniu ich w Indiach. Widzieliśmy krowy z guzami nowotworowymi wielkości ich 3 głów, sparaliżowane psy, osierocone cielaki, a także wiele ofiar okrucieństwa ludzi. Nie ukrywam, że w ciągu pierwszych godzin były momenty, w których ciężko było mi powstrzymać łzy. Zapamiętam pierwszy dzień w AAU jako jedną z cięższych chwil w podróży. Z biegiem czasu było coraz lepiej i złość, bezsilność oraz smutek zostały zastąpione przez akceptację i chęć wykorzystania pozostałego nam tam czasu jak najlepiej. ~ Ola








Animal Aid Unlimited to głównie szpital i sanktuarium dla zwierząt. Do szpitala trafiają zazwyczaj zwierzęta żyjące na ulicach, które zostały potrącone przez samochód bądź pociąg, które mają choroby skórne, były ofiarami przemocy lub wykorzystywania przez ludzi. Fundacja posiada ekipę ratunkową, która zajmuje się wyłapywaniem potrzebujących zwierząt oraz doraźną pomocą na ulicach Indii. Zwierzęta w szpitalu są leczone, szczepione oraz kastrowane/sterylizowane. Jeżeli są w stanie samodzielnie funkcjonować, zostają wypuszczone na wolność w okolicy miejsca, gdzie je schwytano. Jeżeli potrzebują pomocy ludzi do funkcjonowania (na przykład psy z niedowładem kończyn, kozy z 3 nogami, osły ze zdeformowanymi kończynami z powodu noszenia nadmiernego ciężaru i wiązania kopyt), po wyleczeniu zostają w sanktuarium. Dla wielu zwierząt (szczególnie krów) pobyt w AAU jest niestety pobytem w hospicjum – krowa w Indiach jest uznawana za święte zwierzę (co nie przeszkadza w ich nadmiernym wykorzystywaniu, czy porzucaniu, kiedy staje się dla rolnika bezużyteczna). Ponadto w Rajasthanie, w którym funkcjonuje organizacja, uśpienie krowy jest zakazane. W związku z tym krowy z nowotworami, krowy, które jedząc na ulicach śmieci zjadły kilogramy plastiku i nie mogą go wydalić, krowy, które nie mogą wstać na nogi (a, jak nam powiedziano, krowa która nie wstaje przez 2-3 dni, nie wstanie już nigdy), czekają w Animal Aid na swoją śmierć. Często agonia trwa tygodnie i jedyne, co można zrobić, to podawać leki przeciwbólowe.
Ola masująca krowę. Masaż pomaga ukrwić kończyny, co czasem ma zbawienny skutek



W AAU pracuje prawie 100 osób, które zajmują się ponad 700 zwierzętami – większość z zatrudnionych to Hindusi, którzy codziennie rano przyjeżdżają do pracy wypakowanymi po kilkanaście osób tuk-tukami z uśmiechem na twarzy. Podczas przebywania i współpracy z nimi widać było, że większość z nich bardzo lubi swoją pracę i sprawia im ona dużą satysfakcję. Przy sprzątaniu oraz karmieniu zwierząt pracuje najczęściej najniższa kasta – w Indiach prace związane ze sprzątaniem są zarezerwowane wyłącznie dla nich.


AAU został założony przez amerykańską rodzinę, która przeprowadziła się do Indii i poświęciła swoje życie, by ratować zwierzęta. Warto zauważyć, że fundacja nie dostaje żadnej pomocy od indyjskiego rządu – jedyne co dla niej robią, to wywóz zwłok krów, które wykorzystywane są potem na skórę. Animal Aid oprócz doraźnej pomocy od początku swojej działalności prowadzi akcje edukacyjne wśród lokalnej społeczności, a szczególnie wśród młodych osób. Oprócz tego prowadzi darmowe warsztaty dla osób z innych regionów Indii, które chciałyby pomagać zwierzętom w podobny sposób.  Niesamowitym fenomenem było to, że w półmilionowym mieście większość osób, które spotykaliśmy na naszej drodze, wiedziało o AAU. W samym mieście widać było również zauważalną różnicę w traktowaniu zwierząt i świadomości Indusów. Parokrotnie, idąc po ulicach w koszulce z logo AAU, byliśmy zaczepiani słowami uznania przez lokalnych ludzi.


Na czym polega wolontariat w AAU

Początkowo planowaliśmy pracować niecałe 2,5 dnia, jednak zdecydowaliśmy się poświęcić pobyt w New Delhi na rzecz dłuższego wolontariatu, czego w ogóle nie żałujemy. Był to tydzień ciężkiej fizycznej pracy, jednak dał nam dużo satysfakcji, radości i poczucia, że mogliśmy pomóc przynajmniej w ten sposób. Dzień w Animal Aid rozpoczyna się o 9 rano karmieniem zwierząt, sprzątaniem boksów po nocy oraz sprawdzaniem, czy zwierzęta zachowują się standardowo (by wykryć wszelkie anomalia). W ciągu dnia co godzinę zmienia się swój „rewir”, co oznacza, że wykonuje się różne czynności – karmienie cielaków butelkami z mlekiem, masowanie psów z niedowładem kończyn, sprzątanie kup, głaskanie i czesanie krów, psów, kóz, owiec.  W ciągu dnia organizowane są dwie przerwy na herbatę i jedna, godzinna, na lunch. Dzień pracy kończy się o 17, jednak wystarczy powiedzieć koordynatorce, jeżeli chce się przyjść jedynie na pół dnia lub wziąć dzień wolny. W przypadku, gdy ktoś zostaje na dłużej, czynności są coraz bardziej zaawansowane – Ola miała okazję oswajać psy, które były trzymane w boksach, ponieważ nie są jeszcze gotowe na interakcję z innymi psami lub są nadal leczone, jednak potrzebują kontaktu z człowiekiem, by nie zdziczeć.
Szczeniaczki! Niestety wolontariusze, którzy zostają na krótko mogą obserwować je zza siatki ze względu na bezpieczeństwo - małe pieski nie są jeszcze zaszczepione przeciw wściekliźnie



Ulubione zajęcie Oli podczas wolontariatu w Animal Aid: masowanie piesków oraz czesanie i karmienie cielaków
Osiągnięcie Oli: przełamanie strachu związanego z psami i nauka odczytywania ich zamiarów przez obserwację zachowania
Ulubione zajęcie Krzysia: sprzątanie i głaskanie dużych krów oraz bawołów
Osiągnięcie Krzysia: przewrócenie psa na drugą stronę

Dlaczego uważamy, że warto pomagać i zdecydowaliśmy się na wolontariat w Animal Aid Unlimited

Na jednej z warszawskich imprez, rozmawiając na temat charytatywności i finansowego wspomagania rozmaitych fundacji z młodą kobietą pracującą w korporacji, usłyszeliśmy, że mimo seniorskiego stanowiska w wielkiej firmie, nie stać jej jeszcze na pomaganie. Na pytanie, ile musiałaby zarabiać, by już ją było stać i mogła się z innymi dzielić, na chwilę się zamyśliła i odrzekła, że musiałaby zarabiać co najmniej  100 000 złotych miesięcznie (tak, sto tysięcy złoty miesięcznie). Oczywiście, to dziewczyna to pewne ekstremum, jednak myślenie o tym, że nie stać mnie na pomaganie (niezależnie od zarabianej czy posiadanej kwoty) jest dość powszechne. Okazuje się, że pomóc można również małą kwotą (nawet 1 zł ma znaczenie) albo swoim czasem. Nie trzeba wpłacać pieniędzy, żeby zrobić coś dobrego – wystarczy pomóc przy wyprowadzaniu psów w schronisku, oddać nieużywane rzeczy do instytucji, które tego potrzebują lub podjąć wolontariat w wybranej fundacji. W drugą stronę – jeżeli nie masz czasu, możesz wpłacać określoną kwotę miesięcznie na wybraną organizację. Fundacje, organizacje charytatywne są na każdym rogu, często każdy miesiąc jest dla nich walką o przetrwanie i zajmują się tak rozmaitymi rzeczami, że każdy znajdzie „coś dla siebie”.


Dodatkowo oprócz pomagania innym – pomagasz sobie. Wykształcasz swoją wrażliwość, empatię i przede wszystkim – pomaganie innym daje niesamowitą radość i satysfakcję z tego, co robisz.


Jeżeli chcecie wspomóc magiczne miejsce, jakim jest Animal Aid Unlimited, ludzi, którzy poświęcili swoje życie, żeby pomagać zwierzętom w Indiach, możecie wpłacić pieniądze tutaj:

Informacje praktyczne przed pobytem w Animal Aid Unlimited

Jeżeli chcielibyście zostać wolontariuszami w Animal Aid, skontaktujcie się śmiało z nami, chętnie opowiemy więcej o tym, jak wyglądał nasz pobyt w tym niezwykłym miejscu. Możecie też poczytać więcej na grupie FB dla wolontariuszy (LINK). 


A tutaj kilka praktycznych wskazówek od nas: 
  • Szczepionka przeciw wściekliźnie nie jest wymagana, ale zalecana. Dzięki niej można wykonywać więcej zajęć – na przykład oswajanie psów w boksach
  • Warto mieć ze sobą długie spodnie, pełne buty i robocze ciuchy – jest tam sporo błota, a czasem można zostać osikanym albo wejść w kupę ;) 
  • Tuktuk z centrum Udaipuru do AAU powinien kosztować 400/450 rupii w obie strony (200/250 w jedną stronę) - stan na 03.2019
  • Z Udaipuru do UUA jeździ autobus miejski, którzy kosztuje 15 rupii. Najlepiej spytać o niego kogoś z wolontariuszy lub koordynatora wolontariuszy. Odjeżdża z Chetak Circle (24.593001, 73.69009), jednak dojazd w ten sposób zajmował nam godzinę dłużej, więc zrezygnowaliśmy
  • Dobry obiad (thali) dostępny jest w cenie 4 zł w restauracji 200 metrów od AAU 


1 komentarz:

  1. Zastanawiałam się wielokrotnie czy ta fundacja nie jest jakimś krzakiem finansowym. Często tak jest ze chwytające za serce filmiki na yt to ściema. U twierdziliście mnie w przekonaniu że tak nie jest <3

    OdpowiedzUsuń